Medycyna tradycyjna a naturalna
„Leczyć” nie znaczy „wyleczyć”
Niektórzy ludzie – o dziwo zwykli śmiertelnicy, nie lekarze (bo ci dobrze wiedzą co jest grane) – zachwycają się osiągnięciami współczesnej medycyny, mówiąc bądź myśląc: „W dzisiejszych czasach medycyna jest na takim poziomie, że…”. No właśnie, na jakim poziomie jest współczesna medycyna, że ludzie tak bardzo podniecają się jej osiągnięciami? Powiem Wam obiektywnie na jakim rzeczywiście jest ona poziomie. Istotnie, prezentuje ona niezwykle wysoki poziom, zwłaszcza w…UZALEŻNIANIU PACJENTA OD LEKARSTW I LEKARZY ORAZ W WYNAJDYWANIU CORAZ TO NOWYCH CHORÓB [KTO WIE, CZY PARADOKSALNIE NIE SĄ TO CHOROBY POCHODZĄCE Z LECZENIA FARMAKOLOGICZNEGO INNYCH CHORÓB, A WIĘC STWORZONE „SPECJALNIE” PRZEZ LEKARZY(!!!)] I – CO ZA TYM IDZIE – MEDYKAMENTÓW NA NIE. I tym sposobem biznes się kręci. Nie chce mi się tutaj już czepiać skutków ubocznych nawet najprostszych leków bez recepty – niech każdy weźmie do ręki ulotkę z takiego niby bezpiecznego leku (może to być nawet jakaś maść, krople lub pastylki do ssania np. od bólu gardła) i sam poczyta o jego działaniach niepożądanych. Problem medycyny tradycyjnej tkwi w jej powiązaniu ze światem biznesu (przemysłem farmaceutycznym) oraz traktowaniu (przez to) ludzi przedmiotowo (jak przysłowiowe krowy do dojenia). My lekarze wiemy bardzo dużo – możemy przeszczepić bez problemów serce, wątrobę, trzustkę, szpik, skórę, rogówkę, …, głowę (!), możemy „leczyć” (nie mylić z pojęciem „wyleczyć”) choroby nowotworowe (często wysadzając przy okazji stosowania chemii pacjentowi wątrobę i inne kluczowe do życia narządy – ale co tam – to się da przeszczepić…). Owszem możecie, ale wszystko to jest g…o warte, niepotrzebne i szkodliwe – dwa razy (albo i więcej) tyle istnień ludzkich byście uratowali i na prawdę wyleczyli, gdybyście wreszcie przestali bawić się w Pana Boga i zaczęli postępować zgodnie z Naturą. Dlaczego kroicie ciężko chorych ludzi (jak za przeproszeniem prosiaki w masarni), choć dobrze wiecie, że to nic nie daje, a efekt placebo jest taki sam? Dlaczego pchacie w ludzi rozmaite świństwa w postaci chemii, zamiast zwalczać chorobę sposobem naturalnym, poprzez głód – czy wyście już zupełnie powariowali? Boże, Ty widzisz i nie grzmisz. Zdrowie każdego we własnych rękach! Jeśli kto oddaje je w ręce (a w zasadzie w „łapska”) lekarzy i całego przemysłu farmaceutycznego ściśle z nimi powiązanego, ten godzien jest miana „NIEUSTRASZONEGO”, ale nagrody w postaci zupełnego zdrowia, obawiam się (ba, wiem to na 100%), że nie zdobędzie (zwłaszcza w przypadku poważnych chorób), chyba że zdrowie utożsamia z życiem w ogóle i w związku z tym nie stanowi dla niego problemu łykanie niekiedy garści tabletek w ciągu doby – które zwykle mają też bardzo poważne działania uboczne – często nawet kilka razy dziennie aż do us…ej śmierci (dosłownie i w przenośni) – Wasz wybór. Oczywiście nie twierdzę, że wszystkie działy współczesnej medycyny są w 100% złe i niepotrzebne, ale – żeby była jasność – zdecydowana ich większość (wyjątek stanowi ratownictwo z nagłych wypadków, położnictwo, leczenie złamań, stłuczeń, zwichnięć itp. urazów). Jednakże w każdym praktycznie przypadku choroby przewlekłej (że o poważniejszych nie wspomnę) nie może być już mowy [z samego już medycznego założenia o dziwo – na tak wysokim poziomie niby jest współczesna medycyna, że może określić granice dotyczącą de facto życia (jego jakości)] o całkowitym wyleczeniu, lecz o CIĄGŁYM LECZENIU ORAZ KONTROLI LEKARSKIEJ. Z punktu widzenia lekarzy oraz całego przemysłu farmaceutycznego produkującego rozmaite leki i zarabiającego na tym krocie, niewątpliwie jest to sytuacja komfortowa (porównywalna – nie boję się użyć takiego porównania – do sytuacji dilera i stałego odbiorcy narkotyków) – „nie chodzi bowiem o to, aby złapać królika, ale o to aby go gonić” (i czerpać z tego korzyści). Dlatego też bynajmniej nie w interesie pacjentów medycyna idzie „na przód” i wmawia nieuleczalnie (wg lekarzy oczywiście) chorym ludziom, że „innego wyjścia nie ma: albo będziesz tańczył/-a jak my ci zagramy, albo już po tobie – nie masz szans żyć (wyzdrowieć), jeśli my ci nie pomożemy”. Ja dziękuję za taką „pomoc” – inne wyjście zawsze istnieje, a najlepsze z nich zwie się NATURA! Nie tak dawno, w pewnym programie o zdrowiu w TVP3, pewien doktor wyznał w przypływie szczerości: „Lekarz jest od choroby – nie od zdrowia”. Zostawiam to bez komentarza. Nie dziwi Was fakt, że mimo niesamowitego (jak niektórzy twierdzą) postępu medycyny wciąż nie udało się wynaleźć skutecznego lekarstwa na AIDS, raka, Parkinsona, cukrzycę i wiele innych poważnych chorób? A może lekarstwo to od dawien dawna (zarania dziejów) już istnieje w nas samych, tylko ma jeden „bardzo szkodliwy skutek uboczny”, którym jest brak jakiegokolwiek zarobku dla lekarzy i koncernów produkujących leki (por. Lekarstwo na raka dr Ashkara oraz terapia dr Gersonahttp://www.youtube.com/watch?v=qhEyuqfiVdY&list=PLCB1C3065A9187BFC&feature=mh_lol). A lekarstwem tym jest GŁÓD (stosowany zresztą nie tylko jako lekarstwo, lecz również w celach profilaktycznych). Dobrze wiedzą o tym chore dzieci i zwierzęta – one działają instynktownie, a przez to prawidłowo, gdy odmawiają przyjmowania pokarmów w czasie choroby – szkoda tylko, że dorośli tego nie rozumieją i nie potrafią się od nich uczyć. Klasycznym przykładem próby wymuszania wręcz na człowieku głodu jest popularna cukrzyca – tutaj bowiem jedzenie nie zostaje wchłonięte do tkanek i komórek organizmu, lecz pozostaje we krwi (chyba, że do końca życia szpikować się będzie hormonem zwanym insuliną). Podobnie też ma się rzecz z szybkim, niespodziewanym traceniem na wadze (chudnięciem mimo normalnego odżywiania) podczas choroby nowotworowej (lub innej – nadczynności tarczycy np.) – czy nie warto by było w powyższych przypadkach pójść za ciosem i zaufać własnemu organizmowi? Czy Ktoś (Coś), kto (co) nas programował/-o, jakkolwiek by Go/Tego nie nazwać (Bogiem, Naturą, „Siłą Wyższą”, „Kosmosem”… – na pewno nie przypadkiem, bo wszyscy pod względem budowy DNA praktycznie jesteśmy tacy sami, nawet od zwierząt różnimy się ledwie kilkoma procentami – za dużo coś tych przypadków) był (było) głupsze od nas, albo od naszych lekarzy i zainstalowało w nas „wirusy”, „konie trojańskie” i inne „robactwo” bez skutecznego programu „antywirusowego” usuwającego wszelkie nieprawidłowości i zagrożenia (jakim wg mnie jest głód) bądź zapasowej „kopii partycji” (mieszczącej się w naszym kodzie DNA), dzięki której można by to wszystko (za pomocą odpowiednio długiego głodu) w razie „awarii” skutecznie odtworzyć (por. przedostatni cały akapit rozdziału „Istota leczniczej głodówki”)? A, że podstawowy program („BIOS”) w każdym z nas (i nie tylko w nas, ale w każdym żywym organizmie – bakteriach roślinach, drzewach, zwierzętach, …, świecie i wszechświecie) jest zainstalowany, świadczy bezpośrednio całe nasze życie – od bezbłędnego (na ogół) podziału komórki, poprzez rozwój płodu, narodziny, rozwój, dojrzewanie, dorosłość, starość, aż po śmierć całego naszego organizmu (brak jakiegokolwiek zastępowania obumarłych komórek żywymi – dokładnymi bądź nawet nie – w końcu z chorobą można przynajmniej jakiś tam czas żyć – kopiami starych), rozkład ciała i zmieszanie się z ziemią – pośrednio zaś, odruchy pierwotne (odruch ssania, pociąg płciowy) i warunkowe. Czy zatem inne (podrzędne) funkcje (takie jak leczenie z chorób czy odmładzanie) tego (bądź innego, ale z nim współpracującego) „programu” (poza głównymi wyżej wymienionymi, determinującymi całe nasze życie) mogą być całkowicie niedostępne jego świadomym (przeciętnym) użytkownikom bądź dostępne za dodatkową opłatą, jak mówią lekarze? Czy „chemia”, radioterapia i chirurgia usuwająca (niszcząca) zarówno chore, jak i zdrowe komórki naszego ciała jest lepsza od leczniczej głodówki, usuwającej selektywnie tylko to, co w organizmie chore i niewłaściwe (patologiczne) i do końca oszczędzającej to, co kluczowe do życia – proporcjonalnie do ważności organu (por. procentowy ubytek wagi narządów i tkanek człowieka i psa w przypadku śmierci głodowej oraz punkt 8 „Wydziału prewencji”)? Czy w dobie coraz bardziej postępującego zanieczyszczenia środowiska, powietrza, wody, żywności (dodatkowo jeszcze faszerowanej chemicznymi konserwantami, stabilizatorami, barwnikami, aromatami i Bóg jeden wie czym jeszcze – por. punkt 17 „Wydziału prewencji”), wydłużającego się coraz bardziej ludzkiego życia i powszechnego występowania chorób przypisywanych „starości”, a także innych – niezależnych od wieku – okresowy głód (np. raz w miesiącu przez 3 dni, co 2 miesiące – 6 dni, co 3 – 10, itd. – z większą częstotliwością raczej nie powinno się stosować głodówek) w połączeniu z właściwym (mniej więcej chociaż) odżywianiem i stylem życia (ruchem na świeżym powietrzu, ćwiczeniami) nie jest najbardziej kompleksowym działaniem (również – a może przede wszystkim) prewencyjnym w zakresie zapobiegania najrozmaitszym (wszystkim) chorobom?
Powstrzymywanie się od spożywania pokarmów jako metoda leczenia znane jest od stuleci. Starożytne teksty, które zachowały się do naszych czasów potwierdzają stosowanie głodówek przez medyków chińskich, tybetańskich, indyjskich, perskich, babilońskich, arabskich, żydowskich, greckich oraz rzymskich. Sławny filozof i matematyk Pitagoras stosował kilka razy w roku głodówki 10-dniowe, a zdarzało mu się też parokrotnie powstrzymywać od jedzenia 40 dni. Swoje postępowanie motywował chęcią pobudzenia ducha i nabrania sił. Ojciec medycyny, Hipokrates nic nie podawał choremu do ust, aż pojawiły się pierwsze symptomy poprawy zdrowia. Rzymski lekarz – Galen (notabene twórca nauki o lekach) – oficjalnie głosił, że okresowe powstrzymywanie się od pokarmów równomiernie oczyszcza całe ciało. Arabski uczony Awicenna (X/XI w.), autor traktatu stanowiącego przez wiele następnych stuleci podstawę europejskiej medycyny, leczenie głodem uważał za jedną z najważniejszych metod terapeutycznych. Jeszcze sto lat temu ten naturalny sposób leczenia był dość powszechnie stosowany – działały nawet profesjonalne ośrodki prowadzone przez dobrze wykształconych lekarzy – jednakże „zabójczym” dla głodówek okazał się rok 1928, kiedy to na kongresie lekarskim w Amsterdamie uznano, iż NOWOCZESNA MEDYCYNA NIE MUSI JUŻ KORZYSTAĆ Z TEJ UCIĄŻLIWEJ I „NIEFIZJOLOGICZNEJ” (o dziwo) METODY, PONIEWAŻ DYSPONUJE WYSTARCZAJĄCĄ GAMĄ ŚRODKÓW LECZNICZYCH. „Leczniczych” ciągle (w sensie przedłużania życia pacjenta wraz z jego chorobą) – niewątpliwie tak, ale jeszcze raz zapytam: czy rzeczywiście leczniczych w sensie całkowitego (raz na zawsze) wyleczenia (np. z przewlekłych bądź innych ciężkich chorób)? Wielką naiwnością jest wiara w to, że medycyna wymyśli kiedyś jakieś cudowne leki bądź sztuczne metody leczenia poważnych chorób bez żadnych skutków ubocznych i niedogodności. Cudów większych od NATURY nigdzie się nie znajdzie – szkoda czasu na ich szukanie.
Informacje zawarte w wpisch na stronaach wydawaly mi sie zawsze malo wiarygodne, ale ta jest bardzo poprawna merytorycznie, co, nie ukrywam, robi wrazenie. Wiele osob wyniesie z niej potrzebne im informacje. Sama interesuje sie taka tematyka, wiec chetnie bede tu zagladac i czytac wszystkie nowe wpisy. Powodzenia w dalszej pracy nad stronaiem, bo na razie, jak widac, idzie ona fantastycznie.
Thanks for sharing your thoughts on fat. Regards
Wyśmienita stronka ! Pozdrowionka